niedziela, 30 grudnia 2012


ROZDZIAL #1.

Ok, jestem idiotą. Ale to, że nie odebrał zabolało mnie jak nic od bardzo dawna. Szczególnie, że od dawna w ogóle nic nie czułem. A chciałem się tylko pożegnać. Choć nie wiem, co miałbym mu powiedzieć.

Jednak jadę do domu. Nie mogę zostawić ich tak bez słowa. Stojąc na progu, nie umiem opisać tego co czuję. Gdy wchodzę i widzę ją skuloną na kanapie w salonie czekającą na mnie choć jest 4 rano, nieopisany żal ściska mi gardło i serce. Płakała. Kiedy zauważa torbę przewieszoną przez moje ramię i w pośpiechu zabraną ze studia gitarę, którą bardzo dawno temu dostałem od Chestera na urodziny już chyba wie po co przyszedłem. Podchodzi do mnie i ujmuje moją twarz w dłonie. Oczy jej się szklą i nawet nie próbuje tego ukryć, patrzy na mnie tymi wielkimi hipnotyzującymi oczami, ale nie widzę w nich ani cienia oskarżeń. Tego też nie potrafię zrozumieć. Całuję ją chyba po raz ostatni w życiu. Zabijam tym aktem moje poczucie winy, jestem cholernym egoistą.

Zaglądam jeszcze do dzieci. Je również całuję na pożegnanie. Zabieram pojedyncze rzeczy i odchodzę. Tak po prostu. Oglądając się za siebie widzę cień który pozostał po osobie która kocha mnie najbardziej na świecie. Kocha do tego stopnia, że pozwala mi odejść.

O 7.00 podjeżdżam i po raz ostatni patrzę na dom Benningtona. Światło w kuchni jest zapalone, a on prawdopodobnie już nie śpi. Dostrzegam jego sylwetkę kiedy siada przy kuchennym stole. Przez chwilę mogę przysiąc, że patrzy w moją stronę, jednak doskonale wiem, że nie ma szans mnie zobaczyć. Mało tego. Wiem, że nigdy nie dowie się, że byłem tu tego ranka. Ostatni raz spoglądam w to przeklęte okno i omiatam spojrzeniem tą… piękną istotę. Chwyta za telefon, dzwoni gdzieś. Po chwili telefon wibruje w mojej kieszeni. Ignoruje dźwięk z pełną premedytacją. Gdybym odebrał, nie byłbym w stanie wyjechać. Widzę go jak podchodzi do okna. Wydaje się zmartwiony.

W tym momencie odjeżdżam z piskiem opon.



CHESTER’S POV
_______________________________________________________

Nie ma go. Zniknął. Bez słowa. W dodatku. Nie wiem dlaczego.

Czemu nam to zrobił? Czemu zostawił Annę? Czemu zostawił dzieci? CZEMU ZOSTAWIŁ MNIE?! Jestem skołowany. Mój przyjaciel, moje wsparcie, mój niemalże brat, odszedł bez słowa wyjaśnienia. Dzwonił do mnie w noc której zniknął. Nie odebrałem, bo byłem zbyt zajęty Talindą. Może chciał mi coś powiedzieć, może gdybym odebrał to by coś zmieniło. Może by tu ze mną był.
Siedzimy całą piątką przy studyjnym stole w oczekiwaniu na Rick'a. Wszyscy milczą, a mi tak strasznie ciąży ta cisza.
-Błagam Was zróbmy coś! Nie siedźmy tu tak z założonymi rękoma. Może mu się coś stało! Na pewno nas potrzebuje.- wykrzykuję sam nie wiem do kogo, bo wszyscy jak siedzieli tak siedzą dalej. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Myślą. Albo udają. A mnie z każdą chwilą nawiedzają coraz czarniejsze scenariusze. Kiedy nie było go dzień, dwa, byłem w stanie uwierzyć, że po prostu chce odpocząć po trasie, pobyć sam z rodziną, odciąć się od pracy. Ale spędzaliśmy ze sobą 90% dni w roku, nawet jeśli byliśmy w domu nie potrafiliśmy długo bez siebie wytrzymać. Relacja pomiędzy nami dwoma była o wiele głębsza niż z resztą chłopaków.

A teraz go nie ma. To jakby ktoś zabrał mi część mnie. Nie pamiętam tygodnia kiedy bym go nie widział. Zupełnie nie radzę sobie z tym stanem rzeczy. Nie ma go już siódmy dzień. I nie zamierzam czekać kolejnych siedem żeby zacząć cokolwiek robić.

W tym samym czasie do biura wpada Rubin. Ściślej: bardzo wściekły Rubin. Miota się po pokoju jak szalony, wścieka się, że „ten dzieciak Shinoda znów wszystko rozpieprza, a my mamy nowy materiał do nagrania.” Wzbiera we mnie złość, kątem oka widzę jak całe towarzystwo wlepia swój wzrok we mnie czekając jakiejś reakcji. Pierwszy wyłamuje się Brad. Zrywam się równo z nim, a wraz ze mną reszta chłopaków. Odciągają mnie kiedy mierzę producenta wzrokiem zdolnym mordować, uspokajają mnie, oczywiście bezskutecznie. Wychodzę, bo sam nad sobą nie panuję, a problemy w postaci pobicia Rick'a, w tym momencie są mi zupełnie zbędne. Myślę co dalej. Gorączkowo zastanawiam się gdzie on może być.

Godzinę później stoję pod drzwiami jego domu, mam nadzieję spotkać w nim Annę. Od progu, jak nigdy, nikt mnie nie wita. Zawsze gdy przychodziłem mały Otis rzucał mi się na szyję z wyznaniami, że jestem jego ukochanym wujkiem. Dziś, nic podobnego nie ma miejsca. Smutek tego domu bije zewsząd. Tak jak się spodziewałem, znajduję jego żonę w salonie, skuloną, zawiniętą w koc, przed telewizorem, z pustym wzrokiem. Nastrój jest zgodny z moim.
-Kiedy? Co powiedział? Gdzie pojechał? Anno, proszę… -niemalże ją błagałem. Padłem na kolana przy miejscu w którym siedziała i prawie się rozpłakałem. Spojrzała na mnie tymi swoimi oczami, nad którymi Shinoda zawsze się tak rozpływał. Mówił, że to one go uwiodły. To wspomnienie kłuje mnie gdzieś po lewej stronie piersi. Ale ona nie wie. Przecząco kręci głową i daje mi do zrozumienia, że nie wie nic. Przytula mnie, ale łez jej już brakuje. W tym właśnie momencie uświadamiam sobie, że za wszelką ceną musze go odnaleźć. Choćby miała to być ostatnia rzecz jaką zrobię. Muszę wiedzieć dlaczego to zrobił.



MIKE’S POV
_______________________________________________________

11 dni. 11 dni błąkania się po Stanach. Zatoczyłem koło. Wygląda na to, że boję się oddalić tak bardzo jak to planowałem. Jadę do Vegas. Tą noc spędzę w jakimś klubie, bo znów jak bumerang powracają do mnie TE myśli.

Szczerze powiedziawszy, odkąd wyjechałem popisuję się coraz to większą głupotą. Szkoda opowiadać o tym co robiłem będąc w San Francisco, Sacramento, Phoenix i tym podobnym. Do ekscesów jakich się dopuszczałem, aż wstyd się przyznać. Lepiej by było, gdyby nikt się nigdy o tym nie dowiedział. A najlepiej, żeby to się nigdy nie stało. Przeraża mnie to, że wszystko tak łatwo zostawiłem, nie licząc się z niczyimi uczuciami. Bycie w trasie sprzyja myśleniu, ale mnie najwyraźniej odmóżdża. Jedynym o kim byłem w stanie myśleć był on. Bennington. Tak Chester, to wszystko przez Ciebie. A tą myśl musiałem skutecznie zagłuszyć.

Rzucam się w wir tego, czego próbowałem i w Europie i w Los Angeles. Choć nigdy nie przynosiło oczekiwanego skutku. Wchodzę do pierwszego lepszego klubu i zabawa się zaczyna. Siadam przy barze, piję jednego drinka za drugim. Niezbyt martwię się tym czy zostanę rozpoznany, czy i co napiszą o mnie gazety następnego ranka. Alkohol szumi mi w głowie. Ruszam na parkiet, tańczę z przypadkową dziewczyną jakich tu pełno. Nikt nadzwyczajny, ale na chwile pozwala mi zapomnieć. Doskonale wie co robi, a ja usilnie wypieram się wszelkich wyrzutów sumienia. Całuje mnie i jakoś specjalnie się nie bronię. Poddaję się wszystkiemu jak bezwolna, bierna marionetka w rękach losu. Co gorsza, zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę. Buduję mur, który odseparuje ode mnie, od moich myśli, od mojego serca, pieprzonego Benningtona.

Cegiełka po cegiełce. A tu nagle bum. Wszystko się rozpada, gdy moja chora wyobraźnia podsuwa mi jego obraz gdzieś pośród tańczących na parkiecie. Ponad ramieniem mojej partnerki dostrzegam chłopaka wyglądającego dokładnie tak jak Ches, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem go w progu studia. Blondyn, w luźnych za dużych spodniach i w niedbale naciągniętej koszulce na chude, ale dość muskularne ciało. Znów wszystko do mnie wraca. Odpycham dziewczynę i ślepo zmierzam w jego kierunku, aczkolwiek bez pomysłu co z tym zrobić. Blondyn… O dziwo tańczy z chłopakiem. Ze zdumienia przecieram oczy, jestem przekonany, że to moja pieprzona wyobraźnia płata mi aż takie figle. Rezygnuję z jakiegokolwiek działania, po prostu się gapie, a myśli szaleją w mojej głowie. Po raz pierwszy chyba pozwalam sobie na takie fantazje. Patrzę na nich i widzę kogo innego. Siebie i Chazz’a. W tym samym miejscu, w tych samych okolicznościach. Dotykam go. Piosenka brzmiąca w tle automatycznie staje się najpiękniejszą na świecie i nie ważne, że nigdy nie pałałem miłością do klubowych rytmów. Wszystko jest idealne, tak jak idealny jest on. Pogrążam się coraz bardziej. Nie wytrzymuję widoku całujących się. To zbyt bardzo godzi w moją i tak zrujnowaną psychikę. „Jak by to było, gdybyśmy to byli My?”

Kiedy trzeźwieję, wracam do względnej normalności i wyjeżdżam z tego przeklętego miasta. 

-„Anno, proszę Cię, przyjedź do mnie z dziećmi do mojego ojca, do Agoura Hills. Proszę, o nic nie pytaj.”  Wydawało mi się, że rozstaniem przekreślę wszystko. Paradoksalnie to wszystko co było dobre, coś co utrzymywało mnie we względnych ryzach nie pozwalając zapędzić się dziko w myśl o Chesterze. Zachowując pozory, zachowywałem też rozum. A teraz? Odkąd wyjechałem i włóczyłem się po tych pieprzonych stanach zrozumiałem, że zamiast skreślać rodzinę powinienem skreślić jego. To on był źródłem całej mojej paranoi i tylko i wyłącznie od niego musiałem się uwolnić. No bo przecież jeśli już nigdy go nie spotkam, nigdy nie zobaczę… Przecież kiedyś zapomnę. Zapomnę ton jego głosu, ciepło oczu, smak ust. Zapomnę to wszystko i będę normalny. Plan idealny?


CHESTER’S POV:
________________________________________________________
17 dzień. Szukałem go już chyba wszędzie. Obdzwoniłem chyba wszystkich znajomych w promieniu 1000km. I nic. Nikt go rzekomo nie widział, z nikim się nie kontaktował. Nikt nie wie gdzie jest mój Mikey.

Wszystko dla mnie straciło sens. Choć żyję i zachowuję się normalnie, serca chyba już nie mam. Wciąż o nim myślę. Niebezpiecznie bardzo uświadamiam sobie, jak bliski by mi ten człowiek i jak bardzo nie potrafię bez niego żyć. Żyć. Życie życiem. Życie to tylko podstawowe czynności. Ja nie potrafię być szczęśliwy. Nie, gdy nie ma go przy mnie. Tęsknie za nim. W tej chwili także. Tej tęsknoty nie da się z niczym porównać.  

Odkąd go nie ma, noc w noc nawiedza mnie jeden sen. Cały czas jedna jedyna pieprzona sytuacja.

To było chyba dzień przed którymś koncertem w Europie w zeszłym roku. Już tak długo byliśmy w trasie… Kolejny dzień, kolejna noc na tyłach autokaru, kiedy tym czasem nasi przyjaciele bawili się w klubach czy Bóg jeden wie gdzie. Wtedy zacząłem zauważać jak bardzo się zmienia. No bo proszę Was. Mike Shinoda na pryczy. Z laptopem. W słuchawkach. Zamiast się bawić? Nie uwierzyłbym. Gdybym nie był tam wtedy z nim.  Izolował się od wszystkich, a ja nie potrafiłem zrozumieć dlaczego. Przecież to on, zawsze pierwszy był do zabawy. To on bawił całe towarzystwo. To jemu nigdy uśmiech nie schodził z twarzy. To on zawsze pił najwięcej i to on przyprowadzał masę dziewczyn zapatrzonych w niego jak w obrazek. Mimo wszystko, zawsze to rozgraniczał, tak jak ja nigdy nie potrafiłem.

Wtedy siedziałem na swojej pryczy i patrzyłem na niego. Myślałem o tym wszystkim. Wtedy również chyba po raz pierwszy widziałem go tak naprawdę. Widziałem go tak dokładnie. Artystę. Muzyka. Męża. Ojca. Mojego przyjaciela. Kogoś absolutnie pięknego.

Wiedziałem, że nie pracuje. Przeglądał zdjęcia zebrane w jego laptopie. Przez większość czasu był zupełnie markotny. Smutny. Nie wiedziałem dlaczego. Delikatny uśmiech wkradał się na jego usta tylko co jakiś czas. Tylko pod wpływem jakichś konkretnych zdjęć. Ciekawość nie pozwoliła mi nie podejść do niego właśnie w momencie kiedy się uśmiechnął. Nie słyszał mnie, więc nie zwrócił najmniejszej nawet uwagi na moją obecność za jego plecami. Stałem tak za nim kiedy przeciągnął opuszkami palców po ekranie monitora. Po ekranie na którym wyświetlone było nasze zdjęcie. Nasze zdjęcie kiedy ja stoję pół nagi na scenie, a on obejmuje mnie w pasie i gestem żegnamy się z publicznością. Dokładnie pamiętałem ten moment. -Mikey…-szepnąłem, dotykając delikatnie jego ramienia.

W momencie zerwał się na równe nogi. Z hukiem zamykając laptopa. Odszedł ode mnie już więcej nie pozwalając się dotknąć. Jak ścigana zwierzyna zapędzona w pułapkę. Bez opcji ucieczki. Mimo to czułem jego palący wzrok na sobie. Wzrok który mógł oznaczać i pragnąć tylko jednego. Czułem to. Zbyt dobrze znałem ten wzrok, zbyt często tak na mnie patrzono. Prawdą jest, że nie przemyślałem tego co robiłem. Każdej kolejnej nocy widziałem to, powtarzając wciąż to samo działanie. Dopadłem go prawie biegiem. Złapałem jego twarz w obie dłonie i ciałem popchnąłem go na ścianę. Wszystko stało się tak szybko, że nawet ja sam nie zdążyłem zareagować na moje działania. Nie zdążyłem się powstrzymać. Pocałowałem go. Z taką namiętnością jakiej nikt jeszcze ode mnie nie dostał. Nawet Tal nigdy tak nie całowałem. Czułem jego zaskoczenie, ale nie przerwałem. Chyba sam, zbyt bardzo pragnąłem tej chwili. Moje zaskoczenie gdy i on odwzajemnił pocałunek... Mieszanka szoku, niesamowitej radości z braku odrzucenia i rosnącego podniecenia. Prześcigaliśmy się w wymyślności pieszczot. Wplotłem palce w jego włosy. Prosto w usta, zachrypłym głosem wypowiedział w moim kierunku słowa których nigdy nie zapomnę. „Kochanie, bądź mniej namiętny, rujnujesz mi fryzurę.” Rozbroił mnie zupełnie. Pozbawił wszelkiego oręża.

Każdej pieprzonej nocy, budząc się z tego snu, uświadamiałem sobie kim on tak naprawdę dla mnie jest. Nie daj Boże, jeśli budziłem się w autokarze. Wtedy mimowolnie spoglądałem w kierunku tamtej ściany i wszystko przeżywałem od nowa.

Teraz też.

Właśnie wróciłem do domu. Tal wita mnie w progu z dziećmi na rękach, co prawda całuję ją na powitanie, ale nie okazuję żadnej innej czułości. Zbyt bardzo pogrążony jestem w swoich własnych, tak cholernie bardzo nurtujących mnie myślach. Padam na łóżko, a twarz ukrywam w poduszce.

Słyszę ciche skrzypnięcie drzwi, spodziewam się Tal. Przy moim boku, na łóżku pojawia się jednak ktoś inny. Malutki człowiek który rozumie równie mało jak ja w tym momencie. Głaszcze mnie po głowie i pyta czemu jestem smutny. Mówi żebym się nie przejmował, bo wujek Mike na pewno wróci. Że pojechał na wakacje, tak jak my co roku. A my przecież zawsze wracamy, bo nigdzie nie jest tak dobrze jak w domu. Ze szklącymi się oczami przytulam go do siebie. To wszystko, po prostu mnie już przerasta. Drobna rączka ociera moje łzy. To chyba najpiękniejszy moment od bardzo długiego czasu.

Wspomina też, że tęskni za Otisem. Że jego przyjaciel też go zostawił. „Wiem tatuś co czujesz. Mi też jest smutno.

W pierwszej chwili nie wiem co uderza mnie bardziej. Rozumowanie i czułość mojego synka, czy to co tak właściwie powiedział. Pomijam fakt, że jego słowa prawie doprowadzają mnie do histerii. Jak to tęskni za Otisem? Przecież Anna i dzieci zostały w mieście. Zostały, prawda?

Zrywam się i biegnę do kuchni, do Tal. Musi mi coś wyjaśnić.  


5 komentarzy:

  1. Czy oni...pojechali go szukac ?? Może okaze się że Anna z dziecmi pojechała szukac Mike'a by go sprowadzic z powrotem do domu ?? Oj tak...to byłoby piekne i wzruszające :))Rozdział zajebisty :D Bardzo mi się spodobał :D Biedny Chezy...tak cierpi ;C Mam nadzieje że się niedługo wszystko wyjasni...i wszyscy będą żyli długo i szczęsliwie bądź krótko i nieszczęśliwie XD Zależy co nasza kochana Blue wymysli :)) Z niecierpliwością czekam na twoje dalsze dzieła :)) Moje niedługo ruszy...jak wszystko bedzie zrobione ;D Weny od groma zyczę...i zajebistego Sylwestra...no chyba że się zobaczymy jeszcze ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. uwielbiam to opowiadanie, a w tym rozdziale przede wszystkim moment z laptopem ;___; jestem niesamowicie ciekawa, co się stanie dalej i jak to wszystko rozegrasz :3 czekam z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
  3. „Kochanie, bądź mniej namiętny, rujnujesz mi fryzurę.” - to nie wymaga komentarza xDD
    Ten ostatni fragment z Chesterem i jego synkiem, jak powiedział, że też go zostawił przyjaciel... no po prostu ryczę ;___________;
    Jeszcze raz mi powiedz, że nie potrafisz pisać, a nie wiem co Ci zrobię D:
    Kiedy następny? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mistake to nic. Reguły to nic. Nie bądź na mnie zła, bo nadal uwielbiam tamte opowiadania, ale przy tym - one zanikają. To jest genialne, naprawdę. Uwielbiam te refleksje, mądre i dojrzałe porównania, pzemyślenia. W tym co piszesz... jest "coś". Wszystko do siebie pasuje. Ze wszystkich opowiadań, jakie czytałam, Twoje (a w zasadzie to) są najciekawsze pod względem stylistycznym.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy next? Pozdrawiam i zapraszam na http://you-live-only-once-bitch.blogspot.nl/

    OdpowiedzUsuń