ROZDZIAL
#2
MIKE’S POV:
_____________________________________________________________
To pierwsza noc od dawna
którą spędzę normalnie, we własnym łóżku. Dom. Rodzinny dom. To chyba dla mnie
jakiś rodzaj ulgi w tym momencie. Trafiłem w końcu po tej mojej szaleńczej
tułaczce do domu ojca. Jak syn marnotrawny, który spieprzył sobie życie i wraca
po pocieszenie. On o niczym nie wie, nic poza tym, że chciałbym tu przez troche
pomieszkać mu nie powiedziałem. Zapytałem jeszcze czy przyjazd Anny i dzieci
nie będzie problemem. Ku mojemu zdziwieniu, zgodził się i jeszcze był z tego
powodu szczęśliwy. Niewiarygodne. Gdyby tylko wiedział co narobiłem…
Tego samego dnia wraca moja
żona. Moja żona. Miłość to jednak naprawdę potężne i przedziwne uczucie. Gdyby
to ona mnie wtedy zostawiła, tak jak ja ją, nigdy bym jej tego nie wybaczył.
Nigdy bym nie wrócił. Obawiałbym się że to się powtórzy. Ale ona mnie kocha.
Nie przewiduje, ale ja wiem, że chyba byłbym zdolny zrobić to jeszcze raz. Jestem
pieprzonym egoistą. Ale ona kocha. I wróci do mnie razem z dziećmi.
Widzę jej samochód
zatrzymujący się właśnie na podjeździe. Wybiega z niego Otis, rzuca się
dziadkowi na szyję. Ona spokojnie podchodzi do mnie wciąż patrząc mi w oczy,
szukając jakiejś wskazówki co do mojego nastawienia. Wiem, że o nic nie zapyta.
Zna mnie. Nie zapyta póki sam jej nie powiem. Uśmiecham się, mimo wszystko
tęskniłem za nią. Mój ojciec z dziećmi zostają przed domem, a my udajemy się do
środka. Gdy tylko drzwi się za nami zamykają Anna postanawia dać upust swojej
tęsknocie. Czy jakkolwiek by to nazwać. Zaskakuje mnie kiedy przypiera mnie do
ściany i całuje. Przypomina mi wszystko. Wszystko co spotkało mnie właśnie w
takich okolicznościach. Przyparty do ściany, całowany przez ukochaną osobę.
Kiedy to robi zupełnie się nie bronię. I to bynajmniej nie dlatego, że to ona
sprawia mi taką przyjemność. Myśli od których tak bardzo uciekałem powracają
teraz z niesamowitą siłą. Oddaje się im zupełnie. Wyobraźnia pozwala mi czuć usta
Chestera. Od tej ściany do mojego łóżka droga niedaleka. Zasypiam ściskając ją
w ramionach, starając się nie nazywać jej imieniem mojego przyjaciela.
Zszokowany i przerażony tym
co właśnie zobaczyłem, zatrzaskuję za sobą drzwi hotelowego pokoju i wszystkie
kolejne napotkane po drodze. Wybiegam na
zatłoczoną ulicę gdzieś w samym sercu polskiej stolicy, na warszawskim
Śródmieściu. Nie chciałem niszczyć nikogo, ani niczego. Chciałem po prostu
wymknąć się tylnymi drzwiami, nie powodując żadnego zamieszania ani
konsekwencji. Uciec. I zatrzymać się dopiero na Grenlandii.
Nie znam tego miasta
zupełnie. Ale to żadna przeszkoda. Po prostu biegnę przed siebie, półprzytomny,
co rusz potykając się wpadam na zbulwersowanych przechodniów. Oni o niczym nie
mają pojęcia, nic o mnie nie wiedzą. Wykrzykują tylko coś pod moim adresem,
zgaduję, że przekleństwa.
Oślepiające światła miasta,
każdy dźwięk,
zapach tego bruneta który
przed chwilą mnie minął…
i kolor oczu tej kobiety z
dzieckiem, wszystko to doprowadza mnie do obłędu.
Absolutnie wszystko
przypomina mi tę jedną, jedyną osobę. Uciekam, więc jestem. A raczej uciekam,
więc przy odrobinie szczęścia nadal będę.
Wszystko do mnie wraca. Czuję
dwa razy mocniej niż zawsze. Każde wspomnienie. Każda tragedia i wszystko to co
wywołało uśmiech na mojej twarzy w ciągu ostatnich trzech tygodni. Tej nocy
świat o mnie zapomniał. Natłok myśli staje się wręcz nie do zniesienia. Mam
ochotę krzyczeć, ale głos więźnie mi w gardle, a w oczach najpewniej maluje się
ból i desperacja. Naprawdę, godne pożałowania Shinoda.
Po jakimś, nie wiem jak
długim- „jakimś” czasie opadam z sił, nie chcę już dalej biec, ale wciąż się
nie zatrzymuję. Dostrzegam rzekę. Zbiegam błoniami, przedzieram się przez
zarośla, potem padam twarzą na piach. Najboleśniejszy upadek to ten kiedy
potykamy się o własne nogi. Żadnej ulgi. Wściekłość wyciska mi łzy, wciskam
pięści pod siebie i wyję… żałośnie, czując niemal fizyczny ból. Już się nie
kontroluję. Wszystkim rządzą emocje. Moje serce prawdopodobnie w tym momencie
pęka i rozpada się na miliony maleńkich kawałeczków, z których każdy jest jak
żyletka która tnie mnie od środka. Nie wiem jak długo tak leżę, ukojenie i
spokój długo nie nadchodzą. W głowie kłębią mi się niezliczone myśli, ale
wszystkie naznaczone wspólnym mianownikiem. Dlaczego? Do kurwy nędzy, DLACZEGO?
Gdy mój szloch cichnie, jest
na pewno grubo po północy. Zrzucam buty i po kostki brodzę w wodzie. Pomimo iż
jest środek czerwca, jest cholernie zimna. Czy
w tej pieprzonej Europie nie mają czegokolwiek co byłoby ciepłe?
Zastanawiam się i sam do siebie śmieję się, że w takim momencie zwracam uwagę
na tak nieistotny szczegół. Mimo
wszystko, przynosi mi ona jakiś rodzaj ulgi. Przysiadam na brzegu, grzebiąc
patykiem w wodzie myślę gdzie spędzę dzisiejszą noc. Powrót do pokoju jest
absolutnie wykluczony. Witaj czerwony moście.
Słyszę za sobą miły, czuły
głos i podniecony śmiech. Kiedy się odwracam, gdzieś pośród ciemności mogę
dostrzec dwie obejmujące się sylwetki. Ściszają głos i szepczą coś sobie na
ucho. Trwają w ciasnym uścisku, skradają się do swoich ust. Mój świat wali się
w gruzy pod tak prozaicznym widokiem.
Mówią, że człowiek rozsądny
dostosowuje się do świata, nierozsądny próbuje dostosować cały świat do siebie.
Niechybnie, byłem tym drugim.
Byłem idiotą myśląc, że to
może mieć sens, że coś takiego jak to co mnie spotkało może mieć choćby
najmniejszy cień szansy na przetrwanie. Pamiętam te słowa, jakby wypowiedziane
przed chwilą, z taką miłością… W których szczerość tak bardzo pragnąłem wierzyć
„jesteś dla mnie wszystkim”. Jeszcze dokładniej pamiętam kiedy odpowiadałem, że
jestem niczym bez Ciebie. Niczym.
Bo prawdą jest, że nie
chciałem niczego ponad tą miłość.
Kolejna już noc kiedy budzę
się z krzykiem.
CHESTER’S POV
______________________________________________________
-Wiedziałaś o tym?! I nic mi
kurwa nie powiedziałaś!? Dokąd ona pojechała!? –krzyczałem na nią jak chyba
jeszcze nigdy przedtem. Nie mogłem nad sobą zapanować. Jeśli to co Tyler
powiedział to prawda to oznacza, że Anna też wyjechała! I to w dodatku pewnie
do Mike’a. Nie jestem głupi. Ona musiała wiedzieć, przecież była jej
przyjaciółką. –Gdzie!?
Milczała, ze wzrokiem wbitym
prosto we mnie. Doprowadzała mnie w tym momencie do furii. Jak mogła mi nic nie
powiedzieć widząc jak go bezustannie szukam i jak mnie cholernie boli ta
sytuacja. –Czy ty kurwa masz przyjemność z tego jak patrzysz na to jak się męczę?!
Dlaczego mi to zrobiłaś?! –wciąż milczenie.
Łapię co mam pod ręką i
rzucam po całej kuchni. Pobojowisko, a ona kuli się w kącie. Co we mnie
wstąpiło? Powtarza krzycząc: do domu, pojechali do domu! To mi wystarcza. Wsiadam
w samochód i jadę nie wiem dokąd. Za miastem uświadamiam sobie, że… Faktycznie
nie wiem gdzie jadę, poza tym, że do rodzinnego miasta Mike’a. Nie miałem
pojęcia gdzie mieszka, nigdy u niego nie byłem. Może nie było okazji. Może nie
chciałem.
Stan w jakim byłem, był co
najmniej dziwny. Jechałem i nie myślałem o niczym. Po raz pierwszy od bardzo
dawna. Zupełna pustka, choć tyle było do przemyślenia. Po co ja tam jadę? Co
powiem jak go znajdę? Moje planowanie zawsze sprowadza się do tego, że wszystko
robię dokładnie odwrotnie niż miałem, to też tym razem postanowiłem oszczędzić
sobie zbędnych mąk i zaryzykować spontaniczność.
Boże, pięknie wszystko zacnie, nogi się uginają *.* Chcę dalej :3
OdpowiedzUsuńRozdzial zajebisty :D Bardzo mi sie spodobal :) Mam nadzieje ze wszystko sie dobrze ulozy...Polska ? :D XD Jaki zbieg okolicznosci...no zartuje XD Juz sie nie moge doczekac nastepnego :D Powinnam wreszcie dokonczyc przepisywanie swojego...bosz jakiego to ja mam lenia XD Do kolejnego i weny :D
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jesteś 'moją mistrzynią' jeśli chodzi o styl. Kocham Twoje bogate słownictwo i te porównania. Jeżeli chodzi o treść to czuję się nieco zagubiona, bo jestem bardzo ciekawa, co tak bardzo boli Mike'a i z jakiego powodu dokładnie uciekł. Życzę weny i czasu na pisanie. :3
OdpowiedzUsuńjeeej, ja już czekam na kolejny, którego jeszcze nie czytałam ;p oczywiście zgadzam się z komentarzami powyżej ;d piszesz świetnie, nic dodać, nic ująć xd
OdpowiedzUsuń